(Jeżeli tylko jesteście w stanie, włączcie playlistę.)
Czuję tępe pulsowanie zabandażowanego
boku i paraliżujący, rozchodzący się falami ból w kolanie.
Zaciskam oczy i szczękę, próbując sobie przypomnieć, co się
stało.
Pamiętam związane dzieci i trójkę
ludzi, ubranych w szmaty, a także ich srebrne, świecące oczy. I
szept. Mamy cię, perełko. Tak się kończy bycie u władzy. Biorę
głęboki wdech; czuję ciepłą ciecz spływającą po wewnętrznych
częściach moich dłoni. Rozluźniam ramiona i pięści.
Czuję się pusta. Zimne powietrze
wnika głęboko we mnie, powodując dreszcze. Myśl, Sakura, myśl.
Próbuję uleczyć maleńkie rany na dłoniach, ale nie potrafię.
Poruszam zdrową nogą i słyszę szuranie łańcucha.
Oczywiście. Jestem zamknięta i
zakuta w kajdany blokujące przepływ chakry.
Otwieram oczy. Wątłe światło tli
się po lewej stronie. Widzę podwójnie. Sufit jest kamienny i
miejscami dziurawy, na pewno zaatakowany pleśnią. Przenoszę
spojrzenie na ścianę, przy której leżę. Została wykonana z tego
samego materiału, ale przy okazji zakratowana. Ma nie więcej niż
dwa metry wysokości i nie daję jej więcej, niż rok żywotności.
Jeżeli nie zawali się podczas mojej obecności, będę zadowolona.
Z moich ust wyrywa się jęk. Próbuję
unieść głowę, ale drobne rączki łapią mnie za policzki i
przyciskają do ziemi. Dziecięca główka zawisa nade mną.
- Niech się pani nie rusza - szepcze.
Wpatruję się w nich, zdziwiona. Te
dzieci muszą siedzieć tutaj dłużej, niż ja. Skóra na nich wisi,
a krwinki w oczkach popękały, ozdobione sinymi półksiężycami.
Zdobywam się na ciche „dziękuję”
i próbuję rozluźnić ciało.
Druga para rączek zadziera mi bluzę
i podkoszulek, a potem przejeżdża paluszkami po bandażu. Słyszę,
jak wzdycha ciężko i mówi do przyjaciela, że rany nie chcą się
prawidłowo goić. Potem oświadcza, że musi spojrzeć na moje
kolano.
Kolory zaczynają się zlewać,
kształty się troją. Czuję się, jakbym była na haju. Mam
niewątpliwie wstrząs mózgu, a mój organizm jest osłabiony przez
utratę krwi. Gdybym mogła się podnieść, zbadałabym sobie nogę
i rzuciła spojrzeniem na żebra, a potem postawiła diagnozę.
Lekarz z powołania, powiadacie...
- Nie mogę rozerwać spodni, Aki.
Teraz jestem pewna, że twarzyczka
wisząca nade mną należy do chłopca. Kiedyś bardzo ładnego
chłopca. Mój wzrok znowu się rozjeżdża i z jednego, robi się
wielu.
- Musisz je zdjąć - instruuje
dziewczynkę.
Zginam zdrową nogę w kolanie i
unoszę lekko cztery litery, starając się pomóc dziewczynce, na
ile to możliwe. Czuję mrowienie w stopie. Chłopiec posyła mi
delikatny uśmiech, a potem znów unosi wzrok i jego buzię spowija
powaga.
- Ma zwichniętą rzepkę - wyrokuje
dziewczę.
Marszczę brwi.
- Dlaczego jesteście tego pewni?
- Mama Sachiko była lekarzem, a ona
dużo jej pomagała i szybko się uczy - odpowiada.
Kiwam głową, jakby dając
pozwolenie, żeby robili ze mną, co uznają za słuszne. Aki zabiera
dłonie z moich policzków i zastępuje je kolanami, a rękami
unieruchamia mi nadgarstki i boki. Sachi siada mi na zdrowej nodze, a
potem odlicza do trzech.
Ból osiąga swoje apologeum. Niemal
słyszę, jak rzepka przeskakuje na swoje miejsce. Wyginam plecy w
łuk, niesiona pragnieniem zwinięcia się w kulkę. Czuję każdą
pieprzoną komórkę w mojej nodze, ponieważ każdą rozrywa na
strzępki przeklęty ból. Zdaję sobie sprawę, że nie oddychałam,
dopóki nie zaczynam się dusić. Mam wrażenie, że płuca
zmniejszyły się do wielkości piłeczek golfowych.
Pojękuję cicho pod nosem.
- Już po krzyku. - Rozlega się głos
nade mną.
Odpływam w nicość. Znów zasypiam,
niesiona drgawkami i chłodem bijącym od kamiennej podłogi.
Słyszę głosy. Dziecięce głosiki,
mówiące do mnie, zapewniające, że będzie dobrze, jeżeli się
obudzę. Momentami błagające, żebym otworzyła oczy. Czasami
przepraszające, że zjadły moją porcję, ale tłumaczące się, że
jeszcze godzina i byłaby kompletnie niejadalna, a one są naprawdę
bardzo, bardzo głodne.
Czasami czuję, jak podnoszą moją
głowę i układają ją na czymś ciepłym, może na swoich
kolanach. Robi mi się wtedy cieplej na sercu i przechylam się ku
jasnej strony.
Kiedy słyszę naganę dziewczęcego
pisku: „Mów do niej! Rozumiesz?! Jestem pewna, że ona nas słyszy.
Musi wiedzieć, że nie jest sama, że jest tu jeszcze ktoś!”, mam
ochotę wybuchnąć płaczem.
Pamiętam szczęście dziewczynki i
mruczenie chłopaka, kiedy złapał mnie skurcz w dłoni i niemalże
zacisnęłam ją w pięść. To było nieoczekiwane i, można
powiedzieć, wbrew mojej woli, ale cieszę się, że gest
wprawił ich w taką euforię.
W końcu Sachi mówi, że to już
trzeci dzień odkąd zasnęłam i jest zmartwiona. Wytłumaczyła, że
zaczynam wyglądać coraz bardziej jak ona, a to wielkie
nieporozumienie, żeby medyk był tak zaniedbany. Mówi jeszcze, że
choć nikt nas sobie nie przedstawił, wie, jak mam na imię. Dla jej
mamy byłam autorytetem, choć była dwie dekady ode mnie starsza.
Dodała, że zawsze wspominała Sachi, że jestem ucieleśnieniem
młodości... A dziewczynka teraz odparowała, że naprawdę zaczynam
wyglądać, jakbyśmy były w tym samym wieku.
A kiedy szepcze mi do ucha, że Aki
trochę jej się podoba, odwracam się przodem w stronę światła i
postępuję jeden krok, a potem zaczynam biec.
I jak w każdej bajkowej scenie,
kończy się to otworzeniem oczu.
Sachi prostuje się z piskiem. Mrugam
parę razy, przyzwyczajając oczy do półmroku. Biorę wdech nosem,
przytrzymuję powietrze w płucach i rozkoszuję się wzmożonym
biciem serca. Czuję dziwny ciężar na klatce piersiowej, jakby
kurczyły mi się żebra, naciskając na płuca. Pulsowanie w kolanie
wydaje się dziwnie znośne, w porównaniu do tego przed zaśnięciem.
W końcu dziewczynka uśmiecha się i
zaczyna chichotać, mówiąc:
- Wiedziałam, że trzeba ci jakoś
pomóc.
Rzucam jej niezrozumiałe spojrzenie i
uchylam spierzchnięte usta. W buzi mam na pół Saharę i na pół
kapcia. Mój język sprawia wrażenie, jakby przeszedł przez tarkę
do mięsa... Charczę niezrozumiale, a ona pogania Akiego, aby podał
jej menażkę z wodą. Przystawia mi ją do ust, a ja piję
łapczywie. Opamiętuję się dopiero, kiedy żołądek zaczyna mi
się skręcać, sygnalizując chęć zwrócenia.
Podźwiguję się do siadu; Sachi
pomaga oprzeć mi się o ścianę. Aki siedzi w przeciwnym kącie,
jakbym była zarazą. Dziewczynka co rusz posyła mu piorunujące
spojrzenia; to kompletnie nie pasuje do tego, co przed chwilą mi
powiedziała.
Mija kilkadziesiąt długich chwil
przerywanych moimi utratami świadomości, podczas których mała
krząta się tu i ówdzie. Mam wrażenie, że śpiewa sobie coś pod
nosem, ale nie mam okazji się wsłuchać.
- Opowiesz mi, jak się tu
znaleźliście? - zagaduję.
Jest zdziwiona, że o to pytam.
Wytrzeszcza oczy na sekundkę, a potem na jej buźkę wpełza grymas.
- Moja matka zginęła na wojnie –
szepcze. - Nasz dom został zniszczony, poza tym nie miałam nikogo,
kto mógłby się mną zająć, więc... - przerywa – wylądowałam
na ulicy. A potem znalazłam się w złym miejscu o złej porze.
Kiwam głową. Nie miała łatwego
życia. We wszystkich wioskach po zakończeniu IV Wielkiej Wojny
Shinobi panował chaos, a w wielu z nich wciąż niewiele się
zmieniło.
A ja jak tu się znalazłam?
Tak się kończy bycie u władzy.
To mamy problem, panie kolego,
ponieważ ja nie mam żadnej funkcji w Konoha. Owszem, jestem
obiecującym medykiem na stanowisko ordynatora, ale prócz tego –
nic.
Naruto stał się prawą ręką
Kakashi'ego - Hokage, a Sasuke jednym z dowódców ANBU. Tylko ja,
mała, różowa trzpiotka, jak zwykle zostałam w tyle, chroniąc
plecy. Cóż. Nie, żebym tego żałowała. Jestem młoda. Mam
jeszcze okazję na zrobienie kariery.
Sachi niespodziewanie obejmuje mnie
ramionkami i przytula delikatnie. Nie obchodzi się to bez lekkiego
pulsowania w okolicach żeber, niemniej ten gest jest tak miły, że
zapominam języka w buzi.
- Och.
Odsuwa się, speszona. Posyłam jej
lekki uśmiech, a ona odwzajemnia go i znika mi z pola widzenia.
Chwilę wpatruję się w źródło lekkiego światła, a potem
zasypiam.
*
Patykowaty, obleśny facet łapie mnie
za przedramię, gdy śpię. Wywleka moje zwiotczałe ciało za próg,
nie zważając na protesty i pojękiwania.
Zatrzaskuje drzwi z hukiem. Dzieci
musiały być tak przerażone, że nie odezwały się ani słowem, bo
na obecną chwilę w korytarzu rozbrzmiewają jedynie nasze oddechy.
Przerzuca mnie sobie przez ramię. Mam w głowie wir, ale jeden z
Drani ma to głęboko w czterech literach.
Byłoby śmiesznie, gdybym obrzygała
mu teraz ciuszki, nie?
Nim biorę się do roboty, Drań rzuca
mnie na metalowe krzesło. Znajdujemy się w pokoju pełnym luster;
zbyt późno wszystko przestaje mi się dwoić i troić, bym mogła
zobaczyć swojego oprawcę. Za to ja wyglądam gorzej, niż się
spodziewałam.
Jeżeli chcą mnie stąd wypuścić,
to mają problem, bo nie zamierzam uciec sama.
Muskularny, obcięty na jeża
mężczyzna zajmuje miejsce naprzeciwko mnie. Ma na sobie typowo
wojskowe ubrania. Spoglądam na jego twarz; twarde rysy naznaczone
wieloma bliznami, krzywy nos, prawdopodobnie źle zrośnięty po
złamaniu, zapadnięty policzek...
- Haruno.
Unoszę podbródek, jakbym chciała
powiedzieć: to ja! Wciąż jestem dumna, mimo tego, jak mną
poniewierają.
- Gadaj, co wiesz, to wyjdziesz –
warczy. - I pamiętaj: nienawidzę głupców.
Prycham, próbując ogarnąć
podkoszulek.
- Dobra. - Próbuje znów. - Co twój
braciszek robił dwudziestego siódmego w Sapporo?
- Nie mam brata – odpowiadam,
odklejając od skóry sztywny od krwi kawałek t-shirtu.
- Wysoki, blondyn – wylicza –
niebieskie oczy. Były jinchuuriki. Mów, albo podzieli twój los.
Tyle, że nie będę dla niego aż tak przychylny. On nie ma cycków.
Och, gentelman!
Wzruszam ramionami.
- Nie wiem. Jestem tylko medykiem.
- Jesteś jego najbliższą osobą.
Kręcę głową.
- Sachiko. - Jego oczy błyszczą. -
Ta mała z celi. Raczej nie chcesz, żeby coś jej się stało,
prawda?
Machinalnie nachylam się nad stołem,
wsuwam rękę za jego szyję i z całej siły uderzam głową o blat.
Och, muszę przyznać, że przez te parę minut przesłuchania chakra
znów mną zawładnęła. Czuję się… lekko.
Przez pomieszczenie rozchodzi się
chrzęst łamanej kości. Zaciskam mocniej palce. Przekręca głowę
z jękiem. Aha, tak się bawimy. Przejeżdżam paznokciem po jego
obrzydliwej twarzy, przyjmując minę najprawdziwszej suki. Słyszę
kliknięcie zamka; zanim silne ramiona zdążą mnie pochwycić,
zatapiam paznokieć w oku delikwenta.
A potem zapada ciemność.
*
Od incydentu na przesłuchaniu minęły
już dwa dni. Sachi pozostała nietknięta, ja również. Zaprzestali
jakichkolwiek czynności – nawet dawania nam jedzenia. Moje ciało
spala kalorie jak ogień benzynę. Dotkliwie czuję wszystkie kwasy
obijające się o ściany mojego żołądka. Trzy razy dusiłam w
sobie własne rzygi, żebyśmy nie musieli siedzieć w smrodzie.
Mija trzeci dzień. Kiedy spaliśmy,
drzwi uchyliły się i Akihito wyszedł. Potem udawał, że nic się
nie stało. A ja nie zdradziłam, że o tym wiem.
Podczas czwartego, piątego i szóstego
dostajemy wodę. Coraz więcej wody. Potem dorzucają nam do tego
piętki czerstwego chleba. Zastanawiam się, kiedy zaczną dawać nam
resztki z obiadu, jakbyśmy byli niechcianymi zwierzętami, które
trzeba dokarmiać.
Ósmego dzieciak znika znów. Przez
cztery dni zamienił z nami jedynie parę słów; wypił i zjadł
swoją część, nie odzywając się. Jakby go nie było. Sachi
zaczyna dużo opowiadać, a ja się martwię, bo to znaczy, że
popada w depresję. Gada bez ładu i składu dopóki jej nie uśpię,
chociaż nawet na to zaczyna brakować mi sił.
Nie śpię, kiedy drzwi i krata
otwierają się na oścież. Siedzę po turecku dokładnie przy
ścianie naprzeciwko. Próbowałam medytować, ale jak widać –
cały świat jest przeciwko mnie. Szeroko otwartymi oczami obserwuję
poczynania Drani: na początku wchodzi dwóch. Ustawiają się przy
drzwiach na baczność. Sachi cofa się naprędce do mnie, a Aki
zaczyna cieszyć twarz, jakby zobaczył raj.
Nie wstaję. Nie warto się dla nich
wysilać.
Dzieciak podrywa się i prawie rzuca
na wchodzącego Drania. To ten sam, któremu zmasakrowałam oko przed
paroma dniami. Mimowolnie na moje usta wpełza złośliwy uśmieszek.
Nosi opaskę pirata.
- Akihito był bardziej pomocny niż
ty, mała dziwko.
Moja radość znika. Już wiem,
dlaczego znikał. Napinam mięśnie. Czuję ból; to on pomaga zostać
mi przy zdrowych zmysłach.
Pirat postępuje jeszcze krok do
przodu, uprzednio zerkając na łańcuch. Dobrze wiedzieć, że
wzbudzam w nim strach nawet wtedy, kiedy jestem zagłodzona.
- Ostrzegałem cię – ciągnie. -
Próbowałem być przychylny.
Jeżu iglasty, czy on modulowaniem
głosu próbuje wzbudzić we mnie strach?
- Akihito udzielił nam informacji –
oznajmia. Nie, żebym się tego nie spodziewała. - Widzisz, suko?
Jesteś bezużyteczna. Masz niewyparzony język nawet wtedy, kiedy
śpisz.
A potem wszystko dzieje się zbyt
szybko, by mój nieogarnięty mózg mógł zareagować na czas. Pirat
łapie Sachiko za włosy i ciska jej głową o ceglaną ścianę, nie
spuszczając ze mnie wzroku. Moja ręka wisi w powietrzu.
Kiedy próbuję wstać, Pirat wymierza
kopniaka w moją buzię. Przewracam się z impetem na bok i przez
dłuższą chwilę widzę tylko gwiazdy i słyszę ciągły,
nieznośny pisk. Podźwiguję się na łokciu, drugą dłonią
macając twarz; czuję chłodnawą ciecz spływającą z kącika
mojego oka.
Drań.
Zaciskam szczęki.
- Masz tupet, aby bić słabszego.
Wymierza mi kolejnego kopniaka, tym
razem pod żebra. Stara rana otwiera się, sprawiając mi więcej
bólu, niż nastawianie rzepki. Wciąż trzymam szeroko otwarte oczy,
choć jedno zaszło posoką. Wypatruję Sachi. Równie zakrwawiona
leży pod przeciwległą ścianą.
Wychodzą.
Nie mogę się ruszyć.
Jestem bezużyteczna.
Beznadziejna.
Historie o tym, jaka jestem silna, są
równie wielką bujdą jak mity greckie.
*
Mam chujowe wrażenie, że wczoraj było
najpiękniejszym i najgorszym dniem mojego życia. Pierdzielę
wszystkie rozstania i powroty, śluby i rozwody, narodziny i śmierci
– żaden z tych terminów nie może równać się z wydarzeniami
sprzed niespełna dwudziestu czterech godzin.
Dokładnie wczoraj Sachiko ostatecznie
odeszła. Umarła. To brzmi tak błacho, szczególnie, że mnie czeka
to samo. Możecie uznać, że ta głodówka spieprzyła mi mózg do
końca, ale sądzę, że dobrze się stało. Nie musiała cierpieć.
Tamten facet przyszedł, skręcił jej kark i było po sprawie. Ot,
jestem szczęśliwa.
Ktoś odchodzi, ktoś przychodzi.
W pi razy drzwi połowie mojej
rozpaczy drzwi trzasnęły raniąc moje uszy niemiłosiernie, a przez
próg, jak strzała, wpadł Kiba. Dokładnie ten sam Inuzuka, z
którym miałam (nie)przyjemność pracować w przeszłości.
Jeżu iglasty, ale był
zdeterminowany. Z podniecenia miał zarumienione policzki i
roziskrzone oczy przez całą noc. Oczywiście udało mi się to
zauważyć dopiero kiedy wypuścił mnie ze swoich niedźwiedzich
objęć. Choć zrobił to tylko na chwilę, żeby potem stwierdzić,
że nie da mi tu umrzeć.
Brakowało mi tego. Przytulanek bez
sensu, obietnic i ciepła. Odkąd Aki nas zdradził, moja nadzieja
zaczęła gasnąć i powoli przyswajałam myśl, że tu zejdę,
kompletnie sponiewierana i zapomniana.
Nawet teraz pieprzę bez ładu i
składu.
Wracając do Kiby. Kiedy obudziłam
się rano, jego determinacja również wygasła. Zawsze miał wilczy
apetyt, a na widok miski wody, którą nas obdarowano... no. Ambicje
spadły. Wypiłby wszystko naraz, gdybym go nie powstrzymała.
Poza tym i on chyba zmarzł, bo zbladł
i co rusz dostawał ciarek. Mi temperatura przestała robić różnicę
po tygodniu.
Bo to w końcu już dziesiąty dzień.
Dwieście czterdzieści godziny męki. Kto by pomyślał, że przez
kilkanaście pieprzonych dób może się tyle wydarzyć? Widziałam
naprawdę wiele, ale ostatnie dni przechodzą same siebie. A kiedy
stąd wyjdę; KIEDY, podkreślam, nie: JEŚLI; chcę dostać jakiś
wypieprzony w kosmos order czy coś.
- Uratują nas. - Szept zakłóca
ciszę. - Zobaczysz. Przyjdą po nas.
Ten głos wciąż należy do mnie.
To zabawne.
Zamykam oczy i myślę o wakacjach, na
które już niedługo się udam.
Skurcze w nogach łapią mnie coraz
częściej i są tak bolesne, że gdybym nie była tak słaba,
wrzeszczałabym wniebogłosy. Czasami budzę się w trwogach i mam
wrażenie, że śmierć nadeszła, rozszarpując przy tym moje ciało
na drobne, drobniutkie kawałeczki.
Milczymy.
Kiba próbował wyważyć kraty, ale
bez chakry jest bezsilny. Przepięto go do mojego łańcucha; Dranie
dobrze to wykombinowali. Teraz jestem zbyt słaba, by moje ciało
zregenerowało ubytek mocy, więc z blokadą czy bez, gówno im mogę
zrobić.
Zbyt słaba, zbyt słaba, zawsze zbyt
słaba.
Śpię tyle, ile się da. Kiedy już
nie daję rady, liczę cegły. Robią się niewyraźne, jakbym
patrzyła na nie przez parę wodną lub poranną mgłę. Już nie
jestem Sakura. Nie czuję się jak shinobi. Zimno. Bez sił. Głodno.
Brudno.
Nie chcę umierać w tej klitce! Nie
chcę umierać!
Chcę jeszcze raz zobaczyć słońce i
uśmiech Naruto. Chcę pocałować Sasuke.
Może się mylę.
Może nie znajdą nas na czas.
Światło. Pachnie. Ciepło. Dranie.
- To już dwa tygodnie. Nasza mała
rocznica. Pomyślałem, że sprawdzę co u ciebie.
- Pierdol się.
- Jak chcesz.
Wilgotno, zimno i ciemno. Kiba ma
dreszcze. Przytulam go, pocieram jego dłonie i policzki.
Daj radę.
Drzwi otwierają się. Zza krat patrzy
na mnie Sasuke. Widzę go i jego czarne oczy. Słyszę jego głos...
- Trzymaj się, pchło. Już po ciebie
idę. Wyciągnę cię.
Znalazł nas!
- Tak bardzo mi...
Próbuję sięgnąć jego wyciągniętej
dłoni, ale coś zagradza mi drogę. Ale on TU jest. Widzę go.
Mogę...
- Sakura! Sakura! - On wciąż jest
zbyt daleko.
Muszę dostać się do Sasuke.
- To zjawa! Widzisz? - odzywa się
Kiba.
Postać Sasuke rozpływa się w
powietrzu. Zostają tylko cegły; czarne zimne cegły i krew tam,
gdzie je drapałam.
Piętnaście dni. Leżę na czaszkach.
Mam halucynacje, ale czuję śmierć na języku, słony, gorący smak
życia.
To minie, to tylko głód.
Rozmazana twarz Kiby majaczy obok
mnie.
- Damy radę, rozumiesz?
Muszę utrzymać nas przy życiu.
- Nie jestem... – mówię. - Nieustraszona.
Ja tylko chcę żyć. Patrzyłam na
śmierć Sachi. Była dobrą dziewczynką. Ja nie.
- Jestem przerażona.
Nie chcę tego. Nie potrafię.
Chciałam być legendą.
Łza zamazuje mi pole widzenia do
reszty. Dziwię się, że jeszcze jakaś tam została.
- Sakura?
- Jeżeli komuś na tobie zależy, nie
pozwoli ci umrzeć. Więc dlaczego go tu nie ma? Dlaczego znów mnie
zostawił?
- Mnie na tobie zależy. Oddychaj. Nie
dam ci zginąć.
Szesnaście dni.
Sasuke leży obok i wpatruje się w
moje oczy. Rozmawiam z nim. Mówię:
- Kocham was wszystkich. Śmiertelnie
za wami tęsknię. To jeszcze nie koniec. Nie poddam się bez walki.
Szkoda, że nie byłam lepszym
człowiekiem. Że sprawy nie potoczyły się inaczej.
To więzienie nie zniszczy mnie. Nie
dam się złamać.
Sasuke głaszcze mnie po policzku.
Wiem, że mnie znajdzie.
Tyle, że może być już za późno.
Mój świat się trzęsie. Rozpada na
kawałki. Spada. Unosi.
Jest zimny i suchy.
A śmierć ma ciepłe ręce.
Ktoś otwiera moje oczy i przez moment
widzę Sasuke, a potem czuję jego nos na swoim policzku.
Przestaję widzieć. Wciąż czuję
paraliżujący ból. Słyszę przeróżne dźwięki. Wszystko pachnie
tak błogo.
Przestaje smakować. Moje kości
zostają roztrzaskane na milion małych kawałeczków. Sasuke mówi
do mnie. Czuję zgniliznę.
Tracę węch. Kończyny odpadają od
ciała. Sasuke próbuje powstrzymać płacz, ale słyszę, jak
pociąga nosem.
Przestaję słyszeć. Ogarnia mnie
ciepło.
Przestaję czuć. Tonę.
Coś znów mnie chwyta, miażdży moją
krtań, zdziera ze mnie skórę, przedostaje się przez żebra i
ściska za serce...
Zostawcie.
Nie chcę.
Hehheiehiieheihei.
Walnij sobie baranka w ścianę.
Mua!
Dobry wieczór! Zacznijmy od tego, że na ultraviolence się stał mały remont. Nowy szablon jest oczywiście, bo to tradycja, ale nie ma starych notek. Wrócą, kiedy je z betą
Dobry wieczór! Zacznijmy od tego, że na ultraviolence się stał mały remont. Nowy szablon jest oczywiście, bo to tradycja, ale nie ma starych notek. Wrócą, kiedy je z betą
Z betami, duży gnoju.
Właśnie!
Z betami odświeżę, bo mi
wstyd. xd
(Jaracie się szablonem tak bardzo jak
ja, nie? <3) (Nie xd)
Musiałam sobie pierdzielnąć taki
przerywnik przed finałem na EI. Już mi naprawdę lepiej! Kiedy
tylko znajdę chwilę, zabieram się za kontynuację piątki. A
potem… unemotionally!
Tym razem coś fajnego.
Postaramy się wszystkie
nacieszyć wasze oczy, a tymczasem cieszcie się tym “przerywnikiem”
XD
(</3)
Jak wam się podoba zabijanie w moim
wydaniu? Ja, osobiście, bawiłam się przednio. xd Mam nadzieję, że
mnie nie zlinczujecie!
(Zabrzmi chamsko, jak będę życzyła
“dobranoc”?)
Zabrzmi.
To HIGH-FIVEEE!
Nie mogłam znaleźć twego bloga wczoraj i już miałam narzekać i pytać na Twoim EI, co się z nim stało, a tu takie miłe zaskoczenie! Choć pierwszy raz trafiłam tu i przeczytałam notkę już całkiem dawno, dopiero teraz wpadam z komciem, bo czas mi całkiem pozwala. No więc, jak zazwyczaj ze mną bywa, mój wzrok przyciągnęło pierwsze zdanie, opisówcia i w ogóle, i jak albo przerywam, bo następne zdania mnie nudzą, tak u Ciebie w tę drugą stronę, pofrunęłaaam dalej.
OdpowiedzUsuńSachiko :-((((((( i ogólnie wszystkie odczucia Sakury, jej Saskowe omamy, Akihito (którego to imię uwielbiam) i te dokładnie opisy scen i sytuacji doprowadziły do tego, że kiedy dowiedziałam się, że to jednopartówka, to zrobiło mi się ultra smutno XD W sumie to nie jestem tego pewna, ale tak chyba było zaznaczone na blogerze. Jeśli jednak możesz skleić z tego coś więcej, to pisz dziewczyno, bo serio, to zbyt czadowe, by skończyć na tym!
Swoją drogą na EI też muszę wpaść, bo porozglądałam się tam przy okazji.
Masy weny na piąty w takim razie i na te tutaj też, pozdrawiam :->
Perełka wśród blogów. Tylko tyle jestem w stanie powiedzieć xD
OdpowiedzUsuńPierwszt raz, chyba, stykam się z twoją twórczością i nie żałuje. Podoba mi się, nawet bardzo. A szablon...kocham. Piękny, tym bardziej użyte w nim zdjęcie.
Więcej nie jestem w stanie napisać.
Ty, Aerix ty chyba sobie w kulki lecisz... gdzie kolejne rozdziały ja się pytam? No gdzie? Będzie ciąg dalszy, czy nie będzie ciągu? To opowiadanie aż krzyczy żebyś go nie zostawiała! Słyszysz? Bo ja słyszę. No więc na czym stoimy? My jako czytelnicy i to opowiadanie jako biedny, łkający proszący o chwilę uwagi twór Twojej wyobraźni.
OdpowiedzUsuń