wtorek, 29 września 2015

0

(Jeżeli tylko jesteście w stanie, włączcie playlistę.)

Czuję tępe pulsowanie zabandażowanego boku i paraliżujący, rozchodzący się falami ból w kolanie. Zaciskam oczy i szczękę, próbując sobie przypomnieć, co się stało.
Pamiętam związane dzieci i trójkę ludzi, ubranych w szmaty, a także ich srebrne, świecące oczy. I szept. Mamy cię, perełko. Tak się kończy bycie u władzy. Biorę głęboki wdech; czuję ciepłą ciecz spływającą po wewnętrznych częściach moich dłoni. Rozluźniam ramiona i pięści.
Czuję się pusta. Zimne powietrze wnika głęboko we mnie, powodując dreszcze. Myśl, Sakura, myśl. Próbuję uleczyć maleńkie rany na dłoniach, ale nie potrafię. Poruszam zdrową nogą i słyszę szuranie łańcucha.
Oczywiście. Jestem zamknięta i zakuta w kajdany blokujące przepływ chakry.
Otwieram oczy. Wątłe światło tli się po lewej stronie. Widzę podwójnie. Sufit jest kamienny i miejscami dziurawy, na pewno zaatakowany pleśnią. Przenoszę spojrzenie na ścianę, przy której leżę. Została wykonana z tego samego materiału, ale przy okazji zakratowana. Ma nie więcej niż dwa metry wysokości i nie daję jej więcej, niż rok żywotności. Jeżeli nie zawali się podczas mojej obecności, będę zadowolona.
Z moich ust wyrywa się jęk. Próbuję unieść głowę, ale drobne rączki łapią mnie za policzki i przyciskają do ziemi. Dziecięca główka zawisa nade mną.
- Niech się pani nie rusza - szepcze.
Wpatruję się w nich, zdziwiona. Te dzieci muszą siedzieć tutaj dłużej, niż ja. Skóra na nich wisi, a krwinki w oczkach popękały, ozdobione sinymi półksiężycami.
Zdobywam się na ciche „dziękuję” i próbuję rozluźnić ciało.
Druga para rączek zadziera mi bluzę i podkoszulek, a potem przejeżdża paluszkami po bandażu. Słyszę, jak wzdycha ciężko i mówi do przyjaciela, że rany nie chcą się prawidłowo goić. Potem oświadcza, że musi spojrzeć na moje kolano.
Kolory zaczynają się zlewać, kształty się troją. Czuję się, jakbym była na haju. Mam niewątpliwie wstrząs mózgu, a mój organizm jest osłabiony przez utratę krwi. Gdybym mogła się podnieść, zbadałabym sobie nogę i rzuciła spojrzeniem na żebra, a potem postawiła diagnozę. Lekarz z powołania, powiadacie...
- Nie mogę rozerwać spodni, Aki.
Teraz jestem pewna, że twarzyczka wisząca nade mną należy do chłopca. Kiedyś bardzo ładnego chłopca. Mój wzrok znowu się rozjeżdża i z jednego, robi się wielu.
- Musisz je zdjąć - instruuje dziewczynkę.
Zginam zdrową nogę w kolanie i unoszę lekko cztery litery, starając się pomóc dziewczynce, na ile to możliwe. Czuję mrowienie w stopie. Chłopiec posyła mi delikatny uśmiech, a potem znów unosi wzrok i jego buzię spowija powaga.
- Ma zwichniętą rzepkę - wyrokuje dziewczę.
Marszczę brwi.
- Dlaczego jesteście tego pewni?
- Mama Sachiko była lekarzem, a ona dużo jej pomagała i szybko się uczy - odpowiada.
Kiwam głową, jakby dając pozwolenie, żeby robili ze mną, co uznają za słuszne. Aki zabiera dłonie z moich policzków i zastępuje je kolanami, a rękami unieruchamia mi nadgarstki i boki. Sachi siada mi na zdrowej nodze, a potem odlicza do trzech.
Ból osiąga swoje apologeum. Niemal słyszę, jak rzepka przeskakuje na swoje miejsce. Wyginam plecy w łuk, niesiona pragnieniem zwinięcia się w kulkę. Czuję każdą pieprzoną komórkę w mojej nodze, ponieważ każdą rozrywa na strzępki przeklęty ból. Zdaję sobie sprawę, że nie oddychałam, dopóki nie zaczynam się dusić. Mam wrażenie, że płuca zmniejszyły się do wielkości piłeczek golfowych.
Pojękuję cicho pod nosem.
- Już po krzyku. - Rozlega się głos nade mną.
Odpływam w nicość. Znów zasypiam, niesiona drgawkami i chłodem bijącym od kamiennej podłogi.

Słyszę głosy. Dziecięce głosiki, mówiące do mnie, zapewniające, że będzie dobrze, jeżeli się obudzę. Momentami błagające, żebym otworzyła oczy. Czasami przepraszające, że zjadły moją porcję, ale tłumaczące się, że jeszcze godzina i byłaby kompletnie niejadalna, a one są naprawdę bardzo, bardzo głodne.
Czasami czuję, jak podnoszą moją głowę i układają ją na czymś ciepłym, może na swoich kolanach. Robi mi się wtedy cieplej na sercu i przechylam się ku jasnej strony.
Kiedy słyszę naganę dziewczęcego pisku: „Mów do niej! Rozumiesz?! Jestem pewna, że ona nas słyszy. Musi wiedzieć, że nie jest sama, że jest tu jeszcze ktoś!”, mam ochotę wybuchnąć płaczem.
Pamiętam szczęście dziewczynki i mruczenie chłopaka, kiedy złapał mnie skurcz w dłoni i niemalże zacisnęłam ją w pięść. To było nieoczekiwane i, można powiedzieć, wbrew mojej woli, ale cieszę się, że gest wprawił ich w taką euforię.
W końcu Sachi mówi, że to już trzeci dzień odkąd zasnęłam i jest zmartwiona. Wytłumaczyła, że zaczynam wyglądać coraz bardziej jak ona, a to wielkie nieporozumienie, żeby medyk był tak zaniedbany. Mówi jeszcze, że choć nikt nas sobie nie przedstawił, wie, jak mam na imię. Dla jej mamy byłam autorytetem, choć była dwie dekady ode mnie starsza. Dodała, że zawsze wspominała Sachi, że jestem ucieleśnieniem młodości... A dziewczynka teraz odparowała, że naprawdę zaczynam wyglądać, jakbyśmy były w tym samym wieku.
A kiedy szepcze mi do ucha, że Aki trochę jej się podoba, odwracam się przodem w stronę światła i postępuję jeden krok, a potem zaczynam biec.
I jak w każdej bajkowej scenie, kończy się to otworzeniem oczu.
Sachi prostuje się z piskiem. Mrugam parę razy, przyzwyczajając oczy do półmroku. Biorę wdech nosem, przytrzymuję powietrze w płucach i rozkoszuję się wzmożonym biciem serca. Czuję dziwny ciężar na klatce piersiowej, jakby kurczyły mi się żebra, naciskając na płuca. Pulsowanie w kolanie wydaje się dziwnie znośne, w porównaniu do tego przed zaśnięciem.
W końcu dziewczynka uśmiecha się i zaczyna chichotać, mówiąc:
- Wiedziałam, że trzeba ci jakoś pomóc.
Rzucam jej niezrozumiałe spojrzenie i uchylam spierzchnięte usta. W buzi mam na pół Saharę i na pół kapcia. Mój język sprawia wrażenie, jakby przeszedł przez tarkę do mięsa... Charczę niezrozumiale, a ona pogania Akiego, aby podał jej menażkę z wodą. Przystawia mi ją do ust, a ja piję łapczywie. Opamiętuję się dopiero, kiedy żołądek zaczyna mi się skręcać, sygnalizując chęć zwrócenia.
Podźwiguję się do siadu; Sachi pomaga oprzeć mi się o ścianę. Aki siedzi w przeciwnym kącie, jakbym była zarazą. Dziewczynka co rusz posyła mu piorunujące spojrzenia; to kompletnie nie pasuje do tego, co przed chwilą mi powiedziała.
Mija kilkadziesiąt długich chwil przerywanych moimi utratami świadomości, podczas których mała krząta się tu i ówdzie. Mam wrażenie, że śpiewa sobie coś pod nosem, ale nie mam okazji się wsłuchać.
- Opowiesz mi, jak się tu znaleźliście? - zagaduję.
Jest zdziwiona, że o to pytam. Wytrzeszcza oczy na sekundkę, a potem na jej buźkę wpełza grymas.
- Moja matka zginęła na wojnie – szepcze. - Nasz dom został zniszczony, poza tym nie miałam nikogo, kto mógłby się mną zająć, więc... - przerywa – wylądowałam na ulicy. A potem znalazłam się w złym miejscu o złej porze.
Kiwam głową. Nie miała łatwego życia. We wszystkich wioskach po zakończeniu IV Wielkiej Wojny Shinobi panował chaos, a w wielu z nich wciąż niewiele się zmieniło.
A ja jak tu się znalazłam?
Tak się kończy bycie u władzy.
To mamy problem, panie kolego, ponieważ ja nie mam żadnej funkcji w Konoha. Owszem, jestem obiecującym medykiem na stanowisko ordynatora, ale prócz tego – nic.
Naruto stał się prawą ręką Kakashi'ego - Hokage, a Sasuke jednym z dowódców ANBU. Tylko ja, mała, różowa trzpiotka, jak zwykle zostałam w tyle, chroniąc plecy. Cóż. Nie, żebym tego żałowała. Jestem młoda. Mam jeszcze okazję na zrobienie kariery.
Sachi niespodziewanie obejmuje mnie ramionkami i przytula delikatnie. Nie obchodzi się to bez lekkiego pulsowania w okolicach żeber, niemniej ten gest jest tak miły, że zapominam języka w buzi.
- Och.
Odsuwa się, speszona. Posyłam jej lekki uśmiech, a ona odwzajemnia go i znika mi z pola widzenia. Chwilę wpatruję się w źródło lekkiego światła, a potem zasypiam.

*
Patykowaty, obleśny facet łapie mnie za przedramię, gdy śpię. Wywleka moje zwiotczałe ciało za próg, nie zważając na protesty i pojękiwania.
Zatrzaskuje drzwi z hukiem. Dzieci musiały być tak przerażone, że nie odezwały się ani słowem, bo na obecną chwilę w korytarzu rozbrzmiewają jedynie nasze oddechy. Przerzuca mnie sobie przez ramię. Mam w głowie wir, ale jeden z Drani ma to głęboko w czterech literach.
Byłoby śmiesznie, gdybym obrzygała mu teraz ciuszki, nie?
Nim biorę się do roboty, Drań rzuca mnie na metalowe krzesło. Znajdujemy się w pokoju pełnym luster; zbyt późno wszystko przestaje mi się dwoić i troić, bym mogła zobaczyć swojego oprawcę. Za to ja wyglądam gorzej, niż się spodziewałam.
Jeżeli chcą mnie stąd wypuścić, to mają problem, bo nie zamierzam uciec sama.
Muskularny, obcięty na jeża mężczyzna zajmuje miejsce naprzeciwko mnie. Ma na sobie typowo wojskowe ubrania. Spoglądam na jego twarz; twarde rysy naznaczone wieloma bliznami, krzywy nos, prawdopodobnie źle zrośnięty po złamaniu, zapadnięty policzek...
- Haruno.
Unoszę podbródek, jakbym chciała powiedzieć: to ja! Wciąż jestem dumna, mimo tego, jak mną poniewierają.
- Gadaj, co wiesz, to wyjdziesz – warczy. - I pamiętaj: nienawidzę głupców.
Prycham, próbując ogarnąć podkoszulek.
- Dobra. - Próbuje znów. - Co twój braciszek robił dwudziestego siódmego w Sapporo?
- Nie mam brata – odpowiadam, odklejając od skóry sztywny od krwi kawałek t-shirtu.
- Wysoki, blondyn – wylicza – niebieskie oczy. Były jinchuuriki. Mów, albo podzieli twój los. Tyle, że nie będę dla niego aż tak przychylny. On nie ma cycków.
Och, gentelman!
Wzruszam ramionami.
- Nie wiem. Jestem tylko medykiem.
- Jesteś jego najbliższą osobą.
Kręcę głową.
- Sachiko. - Jego oczy błyszczą. - Ta mała z celi. Raczej nie chcesz, żeby coś jej się stało, prawda?
Machinalnie nachylam się nad stołem, wsuwam rękę za jego szyję i z całej siły uderzam głową o blat. Och, muszę przyznać, że przez te parę minut przesłuchania chakra znów mną zawładnęła. Czuję się… lekko.
Przez pomieszczenie rozchodzi się chrzęst łamanej kości. Zaciskam mocniej palce. Przekręca głowę z jękiem. Aha, tak się bawimy. Przejeżdżam paznokciem po jego obrzydliwej twarzy, przyjmując minę najprawdziwszej suki. Słyszę kliknięcie zamka; zanim silne ramiona zdążą mnie pochwycić, zatapiam paznokieć w oku delikwenta.
A potem zapada ciemność.

*
Od incydentu na przesłuchaniu minęły już dwa dni. Sachi pozostała nietknięta, ja również. Zaprzestali jakichkolwiek czynności – nawet dawania nam jedzenia. Moje ciało spala kalorie jak ogień benzynę. Dotkliwie czuję wszystkie kwasy obijające się o ściany mojego żołądka. Trzy razy dusiłam w sobie własne rzygi, żebyśmy nie musieli siedzieć w smrodzie.
Mija trzeci dzień. Kiedy spaliśmy, drzwi uchyliły się i Akihito wyszedł. Potem udawał, że nic się nie stało. A ja nie zdradziłam, że o tym wiem.
Podczas czwartego, piątego i szóstego dostajemy wodę. Coraz więcej wody. Potem dorzucają nam do tego piętki czerstwego chleba. Zastanawiam się, kiedy zaczną dawać nam resztki z obiadu, jakbyśmy byli niechcianymi zwierzętami, które trzeba dokarmiać.
Ósmego dzieciak znika znów. Przez cztery dni zamienił z nami jedynie parę słów; wypił i zjadł swoją część, nie odzywając się. Jakby go nie było. Sachi zaczyna dużo opowiadać, a ja się martwię, bo to znaczy, że popada w depresję. Gada bez ładu i składu dopóki jej nie uśpię, chociaż nawet na to zaczyna brakować mi sił.

Nie śpię, kiedy drzwi i krata otwierają się na oścież. Siedzę po turecku dokładnie przy ścianie naprzeciwko. Próbowałam medytować, ale jak widać – cały świat jest przeciwko mnie. Szeroko otwartymi oczami obserwuję poczynania Drani: na początku wchodzi dwóch. Ustawiają się przy drzwiach na baczność. Sachi cofa się naprędce do mnie, a Aki zaczyna cieszyć twarz, jakby zobaczył raj.
Nie wstaję. Nie warto się dla nich wysilać.
Dzieciak podrywa się i prawie rzuca na wchodzącego Drania. To ten sam, któremu zmasakrowałam oko przed paroma dniami. Mimowolnie na moje usta wpełza złośliwy uśmieszek. Nosi opaskę pirata.
- Akihito był bardziej pomocny niż ty, mała dziwko.
Moja radość znika. Już wiem, dlaczego znikał. Napinam mięśnie. Czuję ból; to on pomaga zostać mi przy zdrowych zmysłach.
Pirat postępuje jeszcze krok do przodu, uprzednio zerkając na łańcuch. Dobrze wiedzieć, że wzbudzam w nim strach nawet wtedy, kiedy jestem zagłodzona.
- Ostrzegałem cię – ciągnie. - Próbowałem być przychylny.
Jeżu iglasty, czy on modulowaniem głosu próbuje wzbudzić we mnie strach?
- Akihito udzielił nam informacji – oznajmia. Nie, żebym się tego nie spodziewała. - Widzisz, suko? Jesteś bezużyteczna. Masz niewyparzony język nawet wtedy, kiedy śpisz.
A potem wszystko dzieje się zbyt szybko, by mój nieogarnięty mózg mógł zareagować na czas. Pirat łapie Sachiko za włosy i ciska jej głową o ceglaną ścianę, nie spuszczając ze mnie wzroku. Moja ręka wisi w powietrzu.
Kiedy próbuję wstać, Pirat wymierza kopniaka w moją buzię. Przewracam się z impetem na bok i przez dłuższą chwilę widzę tylko gwiazdy i słyszę ciągły, nieznośny pisk. Podźwiguję się na łokciu, drugą dłonią macając twarz; czuję chłodnawą ciecz spływającą z kącika mojego oka.
Drań.
Zaciskam szczęki.
- Masz tupet, aby bić słabszego.
Wymierza mi kolejnego kopniaka, tym razem pod żebra. Stara rana otwiera się, sprawiając mi więcej bólu, niż nastawianie rzepki. Wciąż trzymam szeroko otwarte oczy, choć jedno zaszło posoką. Wypatruję Sachi. Równie zakrwawiona leży pod przeciwległą ścianą.
Wychodzą.
Nie mogę się ruszyć.
Jestem bezużyteczna.
Beznadziejna.
Historie o tym, jaka jestem silna, są równie wielką bujdą jak mity greckie.

*
Mam chujowe wrażenie, że wczoraj było najpiękniejszym i najgorszym dniem mojego życia. Pierdzielę wszystkie rozstania i powroty, śluby i rozwody, narodziny i śmierci – żaden z tych terminów nie może równać się z wydarzeniami sprzed niespełna dwudziestu czterech godzin.
Dokładnie wczoraj Sachiko ostatecznie odeszła. Umarła. To brzmi tak błacho, szczególnie, że mnie czeka to samo. Możecie uznać, że ta głodówka spieprzyła mi mózg do końca, ale sądzę, że dobrze się stało. Nie musiała cierpieć. Tamten facet przyszedł, skręcił jej kark i było po sprawie. Ot, jestem szczęśliwa.
Ktoś odchodzi, ktoś przychodzi.
W pi razy drzwi połowie mojej rozpaczy drzwi trzasnęły raniąc moje uszy niemiłosiernie, a przez próg, jak strzała, wpadł Kiba. Dokładnie ten sam Inuzuka, z którym miałam (nie)przyjemność pracować w przeszłości.
Jeżu iglasty, ale był zdeterminowany. Z podniecenia miał zarumienione policzki i roziskrzone oczy przez całą noc. Oczywiście udało mi się to zauważyć dopiero kiedy wypuścił mnie ze swoich niedźwiedzich objęć. Choć zrobił to tylko na chwilę, żeby potem stwierdzić, że nie da mi tu umrzeć.
Brakowało mi tego. Przytulanek bez sensu, obietnic i ciepła. Odkąd Aki nas zdradził, moja nadzieja zaczęła gasnąć i powoli przyswajałam myśl, że tu zejdę, kompletnie sponiewierana i zapomniana.
Nawet teraz pieprzę bez ładu i składu.
Wracając do Kiby. Kiedy obudziłam się rano, jego determinacja również wygasła. Zawsze miał wilczy apetyt, a na widok miski wody, którą nas obdarowano... no. Ambicje spadły. Wypiłby wszystko naraz, gdybym go nie powstrzymała.
Poza tym i on chyba zmarzł, bo zbladł i co rusz dostawał ciarek. Mi temperatura przestała robić różnicę po tygodniu.
Bo to w końcu już dziesiąty dzień. Dwieście czterdzieści godziny męki. Kto by pomyślał, że przez kilkanaście pieprzonych dób może się tyle wydarzyć? Widziałam naprawdę wiele, ale ostatnie dni przechodzą same siebie. A kiedy stąd wyjdę; KIEDY, podkreślam, nie: JEŚLI; chcę dostać jakiś wypieprzony w kosmos order czy coś.
- Uratują nas. - Szept zakłóca ciszę. - Zobaczysz. Przyjdą po nas.
Ten głos wciąż należy do mnie.
To zabawne.
Zamykam oczy i myślę o wakacjach, na które już niedługo się udam.

Skurcze w nogach łapią mnie coraz częściej i są tak bolesne, że gdybym nie była tak słaba, wrzeszczałabym wniebogłosy. Czasami budzę się w trwogach i mam wrażenie, że śmierć nadeszła, rozszarpując przy tym moje ciało na drobne, drobniutkie kawałeczki.
Milczymy.
Kiba próbował wyważyć kraty, ale bez chakry jest bezsilny. Przepięto go do mojego łańcucha; Dranie dobrze to wykombinowali. Teraz jestem zbyt słaba, by moje ciało zregenerowało ubytek mocy, więc z blokadą czy bez, gówno im mogę zrobić.
Zbyt słaba, zbyt słaba, zawsze zbyt słaba.
Śpię tyle, ile się da. Kiedy już nie daję rady, liczę cegły. Robią się niewyraźne, jakbym patrzyła na nie przez parę wodną lub poranną mgłę. Już nie jestem Sakura. Nie czuję się jak shinobi. Zimno. Bez sił. Głodno. Brudno.
Nie chcę umierać w tej klitce! Nie chcę umierać!
Chcę jeszcze raz zobaczyć słońce i uśmiech Naruto. Chcę pocałować Sasuke.
Może się mylę.
Może nie znajdą nas na czas.
Światło. Pachnie. Ciepło. Dranie.
- To już dwa tygodnie. Nasza mała rocznica. Pomyślałem, że sprawdzę co u ciebie.
- Pierdol się.
- Jak chcesz.
Wilgotno, zimno i ciemno. Kiba ma dreszcze. Przytulam go, pocieram jego dłonie i policzki.
Daj radę.

Drzwi otwierają się. Zza krat patrzy na mnie Sasuke. Widzę go i jego czarne oczy. Słyszę jego głos...
- Trzymaj się, pchło. Już po ciebie idę. Wyciągnę cię.
Znalazł nas!
- Tak bardzo mi...
Próbuję sięgnąć jego wyciągniętej dłoni, ale coś zagradza mi drogę. Ale on TU jest. Widzę go. Mogę...
- Sakura! Sakura! - On wciąż jest zbyt daleko.
Muszę dostać się do Sasuke.
- To zjawa! Widzisz? - odzywa się Kiba.
Postać Sasuke rozpływa się w powietrzu. Zostają tylko cegły; czarne zimne cegły i krew tam, gdzie je drapałam.

Piętnaście dni. Leżę na czaszkach. Mam halucynacje, ale czuję śmierć na języku, słony, gorący smak życia.
To minie, to tylko głód.
Rozmazana twarz Kiby majaczy obok mnie.
- Damy radę, rozumiesz?
Muszę utrzymać nas przy życiu.
- Nie jestem... – mówię. - Nieustraszona.
Ja tylko chcę żyć. Patrzyłam na śmierć Sachi. Była dobrą dziewczynką. Ja nie.
- Jestem przerażona.
Nie chcę tego. Nie potrafię. Chciałam być legendą.
Łza zamazuje mi pole widzenia do reszty. Dziwię się, że jeszcze jakaś tam została.
- Sakura?
- Jeżeli komuś na tobie zależy, nie pozwoli ci umrzeć. Więc dlaczego go tu nie ma? Dlaczego znów mnie zostawił?
- Mnie na tobie zależy. Oddychaj. Nie dam ci zginąć.

Szesnaście dni.
Sasuke leży obok i wpatruje się w moje oczy. Rozmawiam z nim. Mówię:
- Kocham was wszystkich. Śmiertelnie za wami tęsknię. To jeszcze nie koniec. Nie poddam się bez walki.
Szkoda, że nie byłam lepszym człowiekiem. Że sprawy nie potoczyły się inaczej.
To więzienie nie zniszczy mnie. Nie dam się złamać.
Sasuke głaszcze mnie po policzku. Wiem, że mnie znajdzie.
Tyle, że może być już za późno.

Mój świat się trzęsie. Rozpada na kawałki. Spada. Unosi.
Jest zimny i suchy.
A śmierć ma ciepłe ręce.
Ktoś otwiera moje oczy i przez moment widzę Sasuke, a potem czuję jego nos na swoim policzku.
Przestaję widzieć. Wciąż czuję paraliżujący ból. Słyszę przeróżne dźwięki. Wszystko pachnie tak błogo.
Przestaje smakować. Moje kości zostają roztrzaskane na milion małych kawałeczków. Sasuke mówi do mnie. Czuję zgniliznę.
Tracę węch. Kończyny odpadają od ciała. Sasuke próbuje powstrzymać płacz, ale słyszę, jak pociąga nosem.
Przestaję słyszeć. Ogarnia mnie ciepło.
Przestaję czuć. Tonę.
Coś znów mnie chwyta, miażdży moją krtań, zdziera ze mnie skórę, przedostaje się przez żebra i ściska za serce...
Zostawcie.
Nie chcę.

Hehheiehiieheihei.
Walnij sobie baranka w ścianę.
Mua!
Dobry wieczór! Zacznijmy od tego, że na ultraviolence się stał mały remont. Nowy szablon jest oczywiście, bo to tradycja, ale nie ma starych notek. Wrócą, kiedy je z betą
Z betami, duży gnoju.
Właśnie!
Z betami odświeżę, bo mi wstyd. xd
(Jaracie się szablonem tak bardzo jak ja, nie? <3) (Nie xd)
Musiałam sobie pierdzielnąć taki przerywnik przed finałem na EI. Już mi naprawdę lepiej! Kiedy tylko znajdę chwilę, zabieram się za kontynuację piątki. A potem… unemotionally!
Tym razem coś fajnego.
Postaramy się wszystkie nacieszyć wasze oczy, a tymczasem cieszcie się tym “przerywnikiem” XD
(</3)
Jak wam się podoba zabijanie w moim wydaniu? Ja, osobiście, bawiłam się przednio. xd Mam nadzieję, że mnie nie zlinczujecie!
(Zabrzmi chamsko, jak będę życzyła “dobranoc”?)
Zabrzmi.

To HIGH-FIVEEE!